18.11.2016

Rozdział czwarty – Heartless challenge

Petunia z irytacją obserwowała, jak Lily układa na łóżku wszystkie nowe książki i magiczne akcesoria. W klatce pod oknem rzucała się płomykówka, której Petunia już od progu poprzysięgła nienawidzić. Od lat błagała rodziców o zwierzątko domowe, ale ze względu na silną alergię jej siostry, żadne futerkowe stworzenie nie wchodziło w grę. Teraz Lily nie tylko miała wyjechać na drugi koniec kraju, ale zabierze też ze sobą kufer pełen skarbów i nowego towarzysza o kretyńskim imieniu Eros. Jawna niesprawiedliwość zżerała Petunię do żywego.
— Ależ kochanie, przecież chcemy się z Lily kontaktować. Nie mają tam telefonów. Zobaczysz, sama będziesz chciała do niej wysyłać listy. Będzie zupełnie jak w twoich książkach — przekonywała pani Evans, gdy stała z córkami w sklepie ze zwierzętami, którego nazwy Petunia nie miała nawet ochoty zapamiętać.
Na początku jej rodzice myśleli, że to wszystko jest jednym, wielkim żartem — dopóki na ich progu nie pojawiła się tajemnicza kobieta w karminowej pelerynie i śmiesznym kapeluszu. Przedstawiła się jako panna Galia Blanchard i twierdziła, że przybywa z ramienia Departamentu Magicznej Edukacji — cokolwiek by to miało znaczyć. Miała nawet stosowną legitymację. Gdy matka niechętnie wpuściła ją do środka, Galia natychmiast dostrzegła czające się za rogiem siostry, które obserwowały ją jak zjawisko.
— Ach! Oto i jest, nasza mała czarownica. — Panna Blanchard podeszła do Lily żwawym krokiem i wyciągnęła rękę w czarnej rękawiczce. — Jak się masz, droga Lily?
Petunia zesztywniała, drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni słysząc słowo „czarownica”. Na domiar złego, jej obecność została całkowicie zignorowana. Kobiecie ani przez myśl nie przemknęło, że być może to Petunia jest tą specjalną dziewczynką. Nie. Nawet na nią nie spojrzała. 
— Może… Napije się pani herbaty? — zapytała Linda, swoim specjalnym, surowym tonem, który jej córki znały bardzo dobrze.
— Nie trzeba, kochana. — Galia wyciągnęła z kieszeni peleryny cienki, długi patyk, którym machnęła kilka razy w powietrzu. 
Linda odwróciła się w stronę kuchni, a dziewczynki wychyliły zaraz zza ściany, chcąc lepiej zobaczyć. Coś zaklekotało w szafkach, rozległ się rumor, a w starej kuchence natychmiast buchnął ogień, który normalnie trzeba było podkładać i podtrzymywać przez dobre pół godziny. Pani Evans krzyknęła z przerażenia, a tymczasem panna Blanchard machnęła patykiem jeszcze raz i czajnik sam podleciał do zlewu, by napełnić się wodą. Filiżanki, razem ze spodeczkami i tacą, wyfrunęły do pokoju dziennego, by zaraz równiutko ustawić się na swoich miejscach na stole. Linda zaczęła mamrotać coś pod nosem, cofając się w stronę dzieci i natychmiast ustawiając je za sobą. 
— Proszę się nie bać, droga pani. — Galia przywołała do siebie czajnik, w którym woda zagotowała się momentalnie. Gdy kuchenka ucichła, a ona spokojnie nalała herbaty do czterech filiżanek, Linda powoli oparła się o ścianę. Złapała Petunię za rękę tak mocno, że niemal połamała jej palce. Dziewczynka syknęła z bólu i próbowała matkę odsunąć, ale ta była w zbyt wielkim szoku. Lily natomiast patrzyła się na gościa z fascynacją, bez cienia strachu. 
— Absolutnie nie mam złych zamiarów. Cukier? — Galia zamieszała łyżeczką w swojej filiżance. 
Gdy Linda pokręciła przecząco głową, dając do zrozumienia, że nie słodzi, herbata sama poszybowała w jej stronę. Ujęła ją w drżące ręce, nie wiedząc, co o tym myśleć.
— Przybyłam tu, ponieważ tak się składa, że Lily posiada bardzo niezwykły dar… Dar, który dzielą wszyscy czarodzieje. Domyśla się pani, co to takiego? — Panna Blanchard uśmiechnęła się przebiegle, mrugając do Lily porozumiewawczo. 
Podczas gdy jej młodsza siostra wyszczerzyła się do nieproszonego gościa jak głupia, Petunia zmrużyła oczy i bez słowa złapała matkę za ramię, dając jej do zrozumienia, że przynajmniej ona nigdzie się nie wybiera. Mając dwanaście lat, najstarsza panna Evans była już na tyle wysoka, by Linda mogła się na niej swobodnie oprzeć, co też zaraz zrobiła.
— W porządku. Skoro dalsze zapewnienia są zbędne, przejdźmy do szczegółów. — Panna Blanchard usiadła na krześle, po czym poklepała poufale miejsce obok siebie. — Proszę, pani Evans. Nie przedłużajmy, to przecież nic strasznego. Zaraz potem mam spotkanie w Edynburgu, a musimy jeszcze zajrzeć na Pokątną.
Istotnie, zajrzały — zajrzały do każdego sklepu na głupiej liście z głupiego listu Lily. Panna Blanchard zaprowadziła je do banku, którego strzegły przerażające, karłowate stworki. Łypały na Petunię złowieszczo, podczas gdy pani Evans wymieniała funty na niedorzeczne monety. Wszędzie po ulicy kręcili się ludzie w pokracznych strojach, mówiący o sprawach, o których Petunia nie miała zielonego pojęcia. Czuła się trochę jak w Halloween — gdyby w Halloween po ulicach chodziły prawdziwe potwory, a nie przebierańcy. 
Lily maszerowała obok czarownicy z Ministerstwa, rozglądając się na boki z fascynacją, podczas gdy Petunia uparcie milczała, trzymając się matki, która, miała nadzieję, pozostawała w takim samym szoku, jak ona. Zapewne Petunia byłaby o wiele bardziej zainteresowana Pokątną, gdyby miała jakikolwiek powód, by tu być, ale nie miała. To jej siostra dołączyła do całkowicie nowego świata — do świata, w którym dla niej nie było miejsca. Dlatego Petunia szła przed siebie, poważna jak śmierć. Nie reagowała na żadną uwagę Lily i nie dała się jej nigdzie ciągnąć. Była wściekła i zazdrosna, a jej jedyną bronią w beznadziejnej sytuacji stała się pogarda. Prychała na widok każdej zakupionej książki i każdego odwiedzanego sklepu. Nadal w głębi duszy miała nadzieję, że być może to wszystko jest jedną wielką pomyłką — ktoś zrobił błąd w dokumentacji, a Lily wcale nie była czarownicą. Wszystkie te wątpliwości opuściły Petunię, gdy na samym końcu panna Blanchard zaprowadziła je do sklepu z różdżkami.
„Sklep z różdżkami, co za nonsens,” pomyślała Petunia, z ociąganiem przekraczając próg starodawnego sklepiku. W środku było duszno i ciemno, a niekończące się regały i stosy podłużnych, fioletowych pudełek zdawały się emanować swoją własną energią.
— A kogóż my tu mamy, hm? — Ni stąd ni zowąd, z głębi lokalu wynurzył się szczupły staruszek o srebrnych włosach i bystrych, jasnych oczach.
— Lily Evans, proszę pana — powiedziała poważnie, wyciągając rękę na powitanie.
— Ach. Oczywiście! Panna Evans, jak mogłem zapomnieć? — Staruszek spojrzał z rozbawieniem na jej małą dłoń i uścisnął ją delikatnie. — Garrick Ollivander, do usług, młoda damo.
Panna Blanchard i Linda wymieniły spojrzenia, teraz czując się w swoim towarzystwie o wiele swobodniej, niż jeszcze tego ranka. Tylko Petunia niestrudzenie stała przy drzwiach, wciąż ponura i pełna odrazy.
— Panno Evans, czy wiesz, czym się zajmuję? — zapytał pan Ollivander, podchodząc do jednego z wysokich regałów. 
Wyciągnął z niego dokładnie dwa pudełka, które ułożył na ladzie, tuż obok siebie. Spojrzał na podekscytowanego rudzielca znad okularów, uśmiechając się tajemniczo.
— Czy kupię od pana różdżkę? — Lily przesunęła dłonią po pudełku po lewej, a Ollivander zaraz je otworzył.
Gdy oczy Lily spoczęły na błyszczącej różdżce z jasnego drewna, przeszedł ją dreszcz.
— Zobaczymy, panno Evans. Która dłoń ma moc?
— Prawa — odparła rezolutnie, co widać bardzo czarodzieja rozbawiło, bo zachichotał pod nosem.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze! Proszę wyciągnąć ją przed siebie… Świetnie. — Podniósł rękę, w której całkowicie znikąd pojawił się staroświecki centymetr krawiecki. 
Staruszek sprawdził nim długość jej ręki, obwód nadgarstka, odległość między palcami, obwód głowy, a na końcu numer kołnierzyka.
— Błagam… — Petunia przewróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi.
Ollivander poprawił okulary na zakrzywionym nosie, jak gdyby zupełnie nagle zauważył drugą siostrę.
— Petunio — skarciła ją Linda szeptem, z czego starsza panna Evans w ogóle nic sobie nie zrobiła.
— Być może poczekamy na zewnątrz, co ty na to? — zaproponowała zaraz panna Blanchard, ale sprzedawca podniósł dłoń w geście protestu.
— Spokojnie, spokojnie — powiedział. — Nikt nie musi nigdzie wychodzić. Nie ma żadnego powodu, by mugole byli niemile widziani w moim sklepie.
Ale Petunia poczuła się niemile widziana. Przez to jedno, wstrętne słowo, którego, była tego pewna, będzie nienawidzić póki żyje.
— Aj! Dość już! — Ollivander przeniósł uwagę na centymetr, który latał wokół głowy Lily jak szalony, zupełnie jakby nie mógł wytrzymać z ekscytacji, że w końcu ktoś pozwolił mu wykonywać swoje zadanie. — Proszę wybaczyć. Cały rok szkolny siedzi w szufladzie, biedaczysko.
Lily zachichotała pod nosem, a starszy czarodziej powoli podsunął jej pudełko z różdżką.
— Proszę wziąć i machnąć, panno Lily — polecił cicho, uśmiechając się przebiegle.
Gdy tylko jej palce zacisnęły się na różdżce, poczuła mrowienie i gorąco, które rozchodziło się od czubków jej palców, aż po nasadę włosów, z jakiegoś powodu dając jej poczucie bezpieczeństwa, którego nie czuła nigdy wcześniej. „Wszystko będzie dobrze,” pomyślała bezwiednie, a gdy zrobiła jak jej kazano, snop białych iskier, który wyleciał z końca różdżki, poszybował aż po sam sufit sklepu, gdzie rozprysnął się na wszystkie strony niczym noworoczne fajerwerki.
— Brawo! Brawo, świetnie! — Ollivander zaklaskał w dłonie, co za jego przykładem zrobiła też panna Blanchard i pani Evans. 
Petunia stała nadal przy drzwiach. Nieruchomo. I chociaż nie mogła oderwać wzroku od magicznych iskierek, wciąż zaciskała zęby ze złości i czuła, jak trawi ją zawiść.

***
— Petunio, co cię dziś ugryzło?
Wyrwana z zamyślenia, dopiero teraz zauważyła, że Lily coś do niej mówi. Wszystkie jej nowe książki leżały na ich łóżku, łącznie z różdżką i kociołkiem. 
— Nic. Odpuść sobie, jestem zmęczona. Zdejmij to wszystko! Chcę się położyć.
Lily zmarszczyła czoło i zgarnęła rzeczy z powrotem do kufra.
— Myślałam, że to ty jesteś starsza, a nie na odwrót.
— O co ci chodzi? — warknęła Petunia, będąc w trakcie ściągania skarpetek.
— O to, że zachowujesz się paskudnie! — Lily podparła się wojowniczo pod boki. — Petunio, to przecież nie tak, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
— Nie obchodzi mnie to!
— Obchodzi. — Lily zamknęła kufer i usiadła przy siostrze. Objęła ją za ramiona tak mocno, że Petunia nie mogłaby się wyrwać, choćby i chciała. — Tuniu… Za tobą będę tęsknić najbardziej.
Całodzienne ciągnięcie maskarady gniewu i zazdrości szczerze mówiąc trochę ją wyczerpało. Petunia wzięła siostrę za rękę i pokiwała szybko głową.
— Nie zostaniesz tam na święta?
— Nie.
— Będziesz przyjeżdżać?
— W każdą zimę!
— I nie zostaniesz tam na wakacje?
— Nie. I będę do ciebie pisać! Codziennie. To będzie zupełnie tak, jakbyśmy rozmawiały przez telefon.
— A mają tam telefon?
— Może mają… — Lily zmarszczyła nos. — Zapytam profesora Dumbledore’a. On na pewno musi jakiś mieć, przecież nie mogą być całkiem odcięci od świata.
Petunia nie miała pojęcia, jak Dumbledore mógł wyglądać, ale wyobrażała go sobie jako zgarbionego Merlina z bajek, który wymachuje różdżką ze złotą gwiazdą na końcu i ustawicznie poprawia szpiczasty kapelusz — obowiązkowo fioletowy albo niebieski.
— Nie widzę go chyba w budce telefonicznej. — Petunia zachichotała, a Lily natychmiast jej zawtórowała.
— Ja chyba też nie. Widziałaś pelerynę panny Blanchard? Nawet by się nie zmieściła, ktoś musiałby dopychać drzwi!
I chociaż chichotały jeszcze długo, a później zasnęły nad książką do zielarstwa, która miała zdecydowanie najładniejsze ryciny, nim Petunia zasnęła, nie mogła strząsnąć z siebie paskudnego niepokoju. Co z tego, że będą pisać? Zostanie sama, sama, całkiem sama w ich ciemnym pokoju i nie zobaczy Lily aż do świąt. 

***

Kiedy pani Evans przechodziła koło schodów, z ulgą usłyszała śmiechy swoich córek. Petunia przez cały dzień piętrzyła trudności i nie ułatwiała niczego swoim zachowaniem, choć matka nie dziwiła się jej zbytnio i nie strofowała jej w związku z tym zbyt surowo. Wiedziała, że jej starsza córka jest wrażliwa, choć zwykle starała się to ukryć. Linda sama do końca nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, nie mówiąc już o tym, że jakoś musiała wytłumaczyć sytuację mężowi. Ku jej zdumieniu, jak na razie reagował zdumiewająco dobrze. Oczywiście na swój sposób…
— Kochanie, zobacz! — Przywołał ją do siebie gestem, nie odrywając się od rozłożonych na kuchennym stole papierzysk.
Usiadła przy nim, stawiając przed sobą dwie filiżanki herbaty, na które zerkała co jakiś czas podejrzliwie, w obawie, że znowu zaczną latać.
— To jest szansa, na którą czekaliśmy. — Michael ściszył głos i pokazał jej domowe zestawienie rachunków, które właśnie sporządził. — Nie chcę brzmieć jak nieczuły ojciec, ale jeżeli Lily wyjedzie do tej… do tej szkoły z internatem, nasze wydatki zmniejszą się o minimum kilkanaście procent, zobacz.
Linda nigdy nie była orłem z matematyki, dlatego teraz słuchała jak tylko mogła najuważniej, trzymając jedną dłoń na dłoni męża. Pokazywał jej rubryczki i kolumny, tłumacząc coś zawzięcie, a ona kiwała tylko głową i uśmiechała się coraz szerzej. Dotarło do niej tyle, że szansa na realne oszczędności właśnie spadła im jak gwiazdka z nieba.
— I jesteś pewna, że nie każą nam za to płacić? — upewnił się pan Evans.
— Tak. — Linda pokiwała głową. — Cza-… Kobieta, która tu przyszła, mówiła, że jest z Ministerstwa… Z Ministerstwa Magii. — Uśmiechnęła się, dopiero teraz dostrzegając delikatny absurd w nazewnictwie. — Powiedziała, że dadzą Lily stypendium. Mag-… Inne rodziny zapisują swoje dzieci tuż po urodzeniu i wpłacają czesne, które pokrywa koszty pobytu dzieci z… Dzieci takich, jak Lily. Panna Blanchard w każdym razie tak to wytłumaczyła.
Michael zastanowił się nad tym chwilę, a potem oddzielił rachunki ostrą linią, pokazując żonie sumę, jaką będą mieli okazję zaoszczędzić. Pani Evans wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, a on uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją do siebie, całując z czułością w policzek.

***

Następne miesiące minęły Petunii wyjątkowo szybko, choć ze wszystkich sił starała się zatrzymać czas. Oczywiście nie pomagało jej to, że Lily nie zamykała się ani na minutę o magii. Nie mówiła o niczym innym, jak o Hogwarcie i tym, co czekało ją we wrześniu. Gdy Petunia przestała słuchać, jej młodsza siostra próbowała podzielić się wieściami z innymi dziećmi ze swojej klasy. Jak można się było domyślić, nie przyjęły tego zbyt dobrze…
Dzwonek wybrzmiał już dawno, a Petunia nadal czekała na Lily przed głównym wejściem. W końcu zaczęła się niepokoić, więc złapała za ramię dziewczynkę, która, jak jej się zdawało, chodziła z jej siostrą do klasy.
— Au! — pisnęła tamta, rozmasowując ramię. — Czego chcesz?
— Widziałaś gdzieś moją siostrę?
— Twoja siostra jest szurnięta!
— Hej! — burknęła Petunia. — Nie mów tak o niej!
— Bo co? — Podparła się pod boki. — Cały dzień wygadywała bzdury o jakimś Harvardzie! Tak jakby miała szansę się tam dostać!
— Co? — Petunia zmrużyła oczy, nie mogąc uwierzyć, jak Lily bywała czasem naiwna. — Urwała się z lekcji?
— A pewnie, że się urwała. Nikt nie chciał z nią gadać. Też bym się urwała do lasu, jakbym była szalona!
Petunia odepchnęła złośliwą dziewczynkę, poprawiła szkolną torbę na ramieniu i poszła szukać Lily. Na szczęście zbliżało się lato, więc nie było za zimno na jej małą wyprawę. Zaczęła poszukiwania od rzeki. Lily zawsze kochała to miejsce, chociaż Petunia nigdy nie rozumiała dlaczego. Gdy dotarła do pierwszego zakola i zarośli, które oplatały wyschnięte, stare drzewo, wiedziała, że nie musi szukać nigdzie więcej. Już z oddali dobiegł ją znajomy głosik:
— … i wszyscy się ze mnie śmiali! John nazwał mnie kłamczuchą. A przecież nie jestem kłamczuchą. Hogwart jest prawdziwy! Prawda?
— Po co się przejmujesz? Do cholery z nimi, to wszystko dlatego, że są zwyczajni. A ty nigdy nie będziesz zwyczajna.
Gdy Petunia usłyszała znajomy zimny głos, z wrażenia upuściła torbę pod nogi. Hałas wystraszył Lily, a Severus zaraz zerwał się do pionu, jak gdyby gotów, by się bronić. „Naprawdę przedziwne instynkty,” pomyślała Petunia, a jej usta natychmiast wykrzywiły się w grymasie pełnym niesmaku. Gdy tylko ją rozpoznał, Snape posłał jej spojrzenie pełne wyższości, podczas gdy młodsza panna Evans rozpromieniła się cała. 
Stanął dokładnie naprzeciwko Petunii, przed jej siostrą. Uśmiechał się z satysfakcją i mówił bezgłośnie „mugolka”, tak by Lily nie dosłyszała. Być może to nawet nie była obelga — być może po prostu cieszyło go to, jak bardzo Petunię irytuje to słowo. Lily tymczasem rzuciła się siostrze na szyję i uściskała ją mocno.
— Och, Tuniu, znalazłaś mnie! Nie mogłam tam zostać ani chwili dłużej, nie chcę już nigdy wracać do tej szkoły! Nigdy!
— Cóż — odparła Petunia, wyciągając swoją długą szyję i nadal walcząc ze Snape’em na spojrzenia. — Niedługo nie będziesz musiała, prawda? Cieszę się, że zawierasz odpowiednie przyjaźnie — burknęła jadowicie i podniosła swoją torbę z ziemi, odsuwając Lily stanowczo.
— Petunio? — Lily zamrugała ze zdumieniem.
— Uch, jak zwykle grasz ofiarę. Martwiłam się o ciebie! — wybuchła na nią nagle. — Myślałam, że coś ci się stało, a tymczasem wagarujesz i siedzisz w krzakach z… z nim!
— Petunio, Severus mnie znalazł — zaczęła się tłumaczyć. — Opowiadał mi o Hogwarcie… Jest właściwie bardzo miły, możesz posiedzieć tu z nami…
— Nie, dzięki. — Odwróciła się na pięcie. — Daruj sobie. Nie będę przerywać waszego magicznego tête-à-tête. Jestem pewna, że macie do obgadania mnóstwo spraw.

***

Petunia stała na peronie, do którego, spośród wszystkich idiotycznych rzeczy, jakie ją spotkały, musieli się przedostać przez ścianę! Opierała się plecami o filar i nie reagowała na zapewnienia Lily o tym, że będzie do niej pisać. Osobiście nie mogła się doczekać, aż wróci do domu. Nagle posiadanie pokoju całkowicie dla siebie nie wydawało jej się tak koszmarne. 
Patrzyła w przestrzeń, obserwując inne dzieci, ich rodziców w dziwacznych kapeluszach i powłóczystych szatach, niosących staroświeckie kufry, klatki z sowami i miotły. Wtedy właśnie jej uwagę przyciągnęła bardzo osobliwa para — kobieta i chłopiec, obydwoje chudzi, w czarnych szatach, z identycznymi włosami i dużymi nosami. Natychmiast domyśliła się, że musi to być pani Snape z synem. Nie mogłaby się go wyprzeć, choćby nawet i chciała. Chociaż Snape’owie i ich dzieje nigdy specjalnie Petunii nie obchodziły, była to świetna wymówka, by ignorować Lily, więc bezczelnie gapiła się dalej. Obserwowała, jak pani Snape, z całkowicie poważną twarzą, mówi coś do syna — nie tyle z matczyną troską, co w stylu generała, który wysyła żołnierza na wojnę. Severus kiwał tylko głową i milczał. Pomimo tego, że stali obok siebie, w ogóle się nie dotykali. Kiedy lokomotywa zagwizdała po raz pierwszy, pani Snape nawet nie uściskała syna na pożegnanie, a on się za nią ani razu nie obejrzał.
— Tuniu…
Petunia nadal uparcie milczała, bo zazdrość wbijała w nią swoje szpony i bycie absolutnie nieprzyjemną sprawiało, że czuła się odrobinę lepiej. Każde prychnięcie i każde wzruszenie ramionami było cichą zemstą na Lily za to, że jest tą szczególną, a Petunia — tą zwyczajną. Tą mniej ważną siostrą. Nieważne, że żadna z nich tak naprawdę nie rozumiała, że tak jak Lily nie mogła się wyrzec swojej magii, tak samo Petunia nie mogła jej zawłaszczyć dla siebie. Na razie były dziećmi, a najprostsze rozwiązania wydawały im się wtedy najbardziej słuszne.
— Dziewczynki, proszę was, nie kłóćcie się. Nie dzisiaj – jęknęła pani Evans, ocierając oczy chusteczką męża.
Lokomotywa znów zagwizdała donośnie, a Lily rzuciła siostrze ostatnie błagalne spojrzenie. Kiedy nie uzyskała żadnej reakcji, pomachała rodzicom i pobiegła za tłumem, by znaleźć dla siebie wolne miejsce w przedziale. Zanim przeszła na mugolski King’s Cross, Petunia spojrzała za siebie tylko raz. Jej wzrok napotkał Snape’a, który wsiadał do pociągu w kłębach pary. Instynktownie wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie, odwrócił się gwałtownie w jej stronę. Rozpoznał ją zaraz i uśmiechnął się przebiegle, zupełnie jakby właśnie dopiął swego.

3 komentarze:

  1. Dużo masz tych rozdziałów napisanych na zaś? Niby nie są oszałamiająco długie, ale ostatni był trzy dni temu. Marzenie — jedynie publikować to, co spokojnie czeka w Wordzie.
    „Lily układa na łóżku” — układała.
    Ciekawa byłam, jak przedstawisz konfrontację Evansów z kimś z magicznego świata, bo wiadomo, Hagrid nie poradził sobie z Harrym zbyt dobrze, a Dumbledore powiedział Tomowi coś, co i tak już wiedział. Zawsze się zastanawiałam, jak Hermiona albo ktoś, kto nie wiedział zupełnie nic o czarach (np. Evansowie, bo Lily już coś od Snape'a wiedziała — baj de łej, ciekawe, czy próbowała podzielić się swoją wiedzą z siostrą albo rodzicami) przyjął taką informację. Czy próbował zaprzeczać?
    Wystarczy starsza panna Evans, dziewczynki są dwie. Gdyby były trzy albo więcej, spoko, ale przy dwóch to nie brzmi.
    Zastanawiam się, dlaczego pracownica ministerstwa zabrała Petunię na Pokątną. Linda czy nawet dwójka rodziców to w pewnym sensie konieczność, czyżby Petunia w głębi serca chciała iść i zobaczyć to wszystko? Skoro tak, dobrze to ukryła pod tym całym głupkowaniem wszystkiego, ale wcale jej się nie dziwię. XD
    Bardzo rzadko spotyka się opowiadania pisane z perspektywy osoby, która jest pominięta. Tak, to określenie świetnie pasuje do Petunii. Zawsze (czy to OC, czy kanoniczne postacie) podejmują ważne decyzje, mają jakiś wpływ, coś znaczą, ale nie pamiętam, bym spotkała kiedyś opowiadanie o osobie, która byłaby wykorzystana, która byłaby jedynie niekoniecznym tłem do czegoś (jak Petunia w tym rozdziale). Nawet w tych typowych Dramionach i innych Sevmionach — zawsze (nawet gdy opko jest pisane w trzeciej osobie) mamy perspektywę Hermiony, która dokonuje wyboru, zostawia Rona i idzie do kogoś tam, nigdy nie ma tych przemyśleń, opisu uczuć porzucanego Rona. I, kurcze, choć Twojej Petunii (ogólnie Petunii, bo wyobrażam sobie, że gdyby Rowling miała przedstawić ją w młodości, zrobiłaby to mniej więcej tak) nie można tak po prostu polubić, dziewczyna ma trudny charakter i trzeba poznać motywy jej postępowania (których — zajebiście — dajesz nam sporo), żeby jakoś ją usprawiedliwić i powoli zacząć darzyć sympatią, mimo wszystko szkoda mi jej. Ciężko jej będzie wrócić do starego świata, mając świadomość, że gdzieś tam istnieje świat, do którego nie ma dostępu, a jest być może lepszy od tego, w którym żyje.
    „Będzie nienawidzić póki żyje” — żyła.
    Coś w tym jest, że człowiek w człowieku nie wywołuje AŻ TAKIEGO współczucia — właśnie zrobiło mi się szkoda centymetra. I to bardziej niż Petunii. [*]
    Masz w tym rozdziale trochę więcej czasu teraźniejszego niż w poprzednim. Przeleć go sobie jeszcze raz.
    Lily pierwszy raz od początku opowiadania zachowała się dojrzale. Pomijając fakt, że dojrzalej od Petunii, ale do tego momentu odbierałam ją jak Ginny w HP1 — niby miała te dziesięć lat, ale zachowywała się jak pięcioletnie dziecko. Ale bardzo mi się spodobało, że Petunia jakoś dała się udobruchać. Że pokazałaś jej drugą twarz — mimo zazdrości miała w sobie też wiele innych uczuć. Choćby tęsknotę za siostrą, z którą była cholernie zżyta.
    Natomiast rozmowa rodziców Petunii — totalnie urocza. Zwłaszcza ta niepewność pana Evansa co do wypowiadania tych wszystkich nazw związanych z magią. <3
    Pożegnanie Snape'a z matką jak najbardziej w ich stylu, właśnie tak to sobie wyobrażałam. Przypuszczam, że kiedy podrósł, już się nie kwapiła, żeby odprowadzać syna na pociąg. W ostatniej scenie naprawdę nie da się żywić do Petunii cieplejszych uczuć, chociaż istotnie czuje się tę pustkę, którą mogła czuć Petunia. Pociąg odjechał, Lily zaczynała nowe życie, więc dla jej siostry skończyło się obcowanie z namiastką tego, co mogła oglądać przez szybę dzięki obecności Lily. Nie mogę się doczekać, aż Petunia zacznie pisać listy do Dumbledore'a. :)
    Dziś chyba już nieco krócej, co? XD

    OdpowiedzUsuń
  2. W klatce pod oknem rzucała się płomykówka, której Petunia już od progu poprzysięgła nienawidzić. — a nie „którą”?
    Na domiar złego, jej obecność została całkowicie zignorowana. Kobiecie ani przez myśl nie przemknęło, że być może to Petunia jest tą specjalną dziewczynką. Nie. Nawet na nią nie spojrzała. — aaa, odpowiadasz na moje wewnętrzne potrzeby. Dosłownie błagałam gdzieś wewnątrz siebie, żebyś to napisała, super.
    zapytała Linda, swoim specjalnym, surowym tonem — po co ten przecinek?
    a dziewczynki wychyliły zaraz zza ściany, chcąc lepiej zobaczyć. — to „lepiej zobaczyć” jakoś topornie brzmi.
    Tylko Petunia niestrudzenie stała przy drzwiach, wciąż ponura i pełna odrazy. — to bardziej brzmi, jakby Petunia wzbudzała odrazę, a nie ją odczuwała.
    Nie rozumiem trochę pytania Olivandera, czy Lily wie, czym on się zajmuje… wydaje się takie sztuczne.
    Petunia stała nadal przy drzwiach. Nieruchomo. I chociaż nie mogła oderwać wzroku od magicznych iskierek, wciąż zaciskała zęby ze złości i czuła, jak trawi ją zawiść. — bardzo ładnie tu pokazujesz początek obecnej relacji, który widzimy w książkach JKR.
    nie dziwiła się jej zbytnio i nie strofowała jej w związku z tym zbyt surowo. Wiedziała, że jej starsza córka jest wrażliwa, choć zwykle starała się to ukryć. Linda sama do końca nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, nie mówiąc już o tym, że jakoś musiała wytłumaczyć sytuację mężowi. — po pierwsze strasznie dużo tu zaimków, niektóre z powodzeniem można zwyczajnie wyrzucić. Po drugie zaznaczyłam pogrubieniem powtórzenie.
    Linda nigdy nie była orłem z matematyki, dlatego teraz słuchała jak tylko mogła najuważniej — przecinek przed „jak”
    Cza-… Kobieta — czy to jest poprawny zapis?
    Tą mniej ważną siostrą. Nieważne — powtórzenie
    Nie dzisiaj – jęknęła — wkradła Ci się półpauza zamiast pauzy

    W tym rozdziale bardzo urzeka mnie narastająca zawiść Petunii. Ładnie pokazujesz, jak stopniowo ich siostrzana miłość przemienia się w zazdrość i okrucieństwo, takie, jakie można obserwować tylko między rodzeństwem. Podoba mi się też to, że Petunia dogryza siostrze, bo wtedy czuje się lepiej — ta pełna świadomość narratora nadają scenie niesamowitego uroku.
    Bardzo podobało mi się też to, że Lily tak naprawdę nie rozumie tego wszystkiego. Zachowuje się naiwnie i dziecinnie, chce dzielić swoją radość z siostrą i nie widzi, że im więcej o tym mówi, tym siostra bardziej się odsuwa, bo nie może znieść bycia tą zwyczajną. Kompleks na punkcie zwyczajności i zostania w miasteczku na zawsze był przecież bardzo zakorzeniony w Petunii.
    Jestem bardzo ciekawa, kiedy romans między Petunią a Severusem zacznie wykwitać, no bo mamy przecież już koniec czwartego rozdziału, w planach jest chyba dziewięć, o ile dobrze pamiętam, a ich miłość dalej jest w pieluchach. Głośno sobie teraz myślę, ale zaczynam się obawiać, czy nie za mało poświęcisz jej miejsca. Przyzwyczaiłaś mnie do tego, że nawet zmianę relacji między siostrami opisujesz w bardzo powolny, senny wręcz sposób, mamy spokojnie czas na obserwowanie każdej najmniejszej zmiany w ich kontaktach, a tu… No, zobaczymy!
    Bardzo spodobała mi się też scena, w której ojciec Petunii i Lily zauważa, że gdy Lily wyjedzie, sporo zaoszczędzą. Niby szczegół, ale nadał opowiadaniu niesamowitego realizmu. Sądzę, że mało kto by pomyślał, aby o tym napisać, a przecież takie jest życie. Tak to wygląda, zwłaszcza w domach, gdzie pieniądze nie rosną na drzewach.

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko jak ja długo nie komentowałam! Strasznie Cię przepraszam;( Wybaczysz?
    Czytając ten rozdział doskonale rozumiem Petunie, ja też pewnie byłam zazdrosna i zła, gdyby taka okazja przeszła mi koło nosa. No i jakoś zauważyłam, że zawsze jest wstawiana na drugim miejscu, albo to tylko moje odczucia.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń